madzonych desek, poczem próżne butelki wyrzucił na podwórze, co uczyniwszy, z dwoma pozostałemi, pełnemi palnego płynu, udał się do pawilonu, gdzie znajdował się gabinet pana Labroux; wszedł do tego gabinetu, wyważywszy drzwi siłą ramienia, a zapewniwszy się, iż okiennica wewnętrzna była szczelnie zamknięta, zapalił świecę. Pięć minut wystarczyło przy zręczności i narzędziach, jakie posiadał, do podważenia zamku u kasy. Otworzywszy ją, wyjął szkatułkę, zawierającą plany udoskonalonej maszyny, pochwycił paczkę biletów bankowych, włożył je w skrzynkę z planami, wsunął do kieszeni kilka rulonów złota, wylał z ostatnich dwóch butelek Petroleum na podłogę i wyszedłszy z gabinetu, postawił szkatułkę w korytarzu.
— Przedewszystkiem ogień w warsztatach! — zawołał. — Wrócę tu po mój majątek i dokonam reszty.
I pobiegł żywo do składu desek, gdzie potarłszy zapałkę, rzucił ją na kupę wiórów, które w mgnieniu oka buchnęły płomieniem.
∗
∗ ∗ |
Pan Labroux, uspokojony zupełnie co do stanu zdrowia swego syna, starał się wyjechać na czas z Saint-Gervais, tak, aby zdążyć na pociąg pośpieszny, przybywający do Paryża na godzinę dziewiątą wieczorem.
O dziewiątej minut pięć inżynier wysiadł z wagonu. Nie jadł obiadu przed wyjazdem, czując zatem potrzebę pożywienia się czemkolwiek, zatrzymał się na stacyi w bufecie. W poczekalni, do której wszedł, spotkał wiele znajomych sobie osobistości. Inżynierowie kolejowi, dawni koledzy jego ze szkoły politechnicznej, zebrali się razem na wspólną wieczerzę. Rozmowa wielce się ożywiła. Na pogawędce czas bieży szybko, niepostrzeżenie. O pół do dwunastej pan Labroux pożegnał swoich przyjaciół, udając się na wyszukanie powozu, któryby go zawiózł do Alfortville.