Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/784

Ta strona została przepisana.

— To prawda... przyznają: — gniew bywa złym zwykle doradcą.
— Jakże zdrowie panny Maryi? — zapytał Darier, chcąc zmienić przedmiot rozmowy.
— Jaknajlepiej! Kaszel przeklęty, który napadł ją przy was wczoraj, dzięki Bogu, nie pojawił się więcej.
— Cieszy mnie to szczerze... Małżeństwo zatem nastąpi niezadługo?
— Bezwątpienia... lecz nie tak rychło, jak sobie tego, życzyłem.
— Dlaczego?
— Brak mi pewnego ważnego dokumentu. Dziś rano, wybierając papiery, potrzebne do tej ważnej sprawy, spostrzegłem, iż nie posiadam aktu urodzenia mej córki, niezbędnego do wygłoszenia zapowiedzi.
— I zmuszony pan jesteś zażądać nadesłania sobie takowego z New-Yorku?
— Tak... właśnie. Wysłałem telegram w tym celu do Dawidsona, mego dawnego bankiera. Nie tracąc chwili czasu, uczyni on zadość memu żądaniu i przyśle mi wspomniony dowód, co w każdym razie zabierze dni kilka. Niezależnie od tego, od dziś za dwa tygodnie podpiszemy kontrakt małżeństwa. Powracam właśnie od notaryusza, któremu złożyłem kopię, zredagowaną przez ciebie wczoraj wieczorem.
— Znalazł w niej może jaką niedokładność?
— Przeciwnie, uznał ją bez zarzutu. Nie pozostaje tu ani jeden wyraz do zmienienia — rzekł do mnie.
— Pochlebia mi to nieskończenie — rzekł Jerzy. — A teraz powiedz pan proszę, co cię tu do mnie sprowadza?
— Pomówimy o tem...
— Proszę więc do mego gabinetu.
I weszli tam oba.