— Joanna wybiegła od adwokata, jak wpół obłąkana.
Zbiegłszy szybko ze schodów, mknęła przez ulice, pędząc bez tchu prawie, aż obezwładniona, padła na jakąś ławkę, stojącą przed domem.
— Ów Harmant odgadł, kto jestem — szepnęła, szybko oddychając. — Gdyby nie obrona tego szlachetnego młodzieńca, byłby mnie oddał w ręce policyi! Tak więc zostałabym przytrzymaną, zaprowadzoną do prefektury a ztamtąd do więzienia, nie widząc się z Łucyą już więcej! Och! ów Harmant, ów nędznik bez serca... przyczyna rozpaczy i nieszczęść mej córki... nie powinnam była błagać go na klęczkach o miłosierdzie, lecz chwycić za gardło i udusić tego potwora! Tak... bo cóż uczyni teraz ów człowiek? Będzie mnie poszukiwał bezwątpienia, a gdyby odnaleźć mnie nie mógł, udzieli wskazówek policyi, która szybko odkryje moje schronienie i pochwyci mnie w swe szpony.
— O Boże, Stwórco dobrotliwy! cierpieć tyle za zbrodnię niepopełnioną i nie módz się usprawiedliwić, jak to okropne, jak straszne!
— Co począć... gdzie zwrócić się... jak radzić? — zaczęła po chwili milczenia. — Nie mogę przecież opuścić mej córki, zostawić ją zrozpaczoną i chorą. Gdybym posiadała choć trochę pieniędzy, zabrałabym Łucyę i wraz z nią gdzie się ukryła.
Lecz aby żyć samej i ją wyżywić, pozostaje mi tylko ma praca! Położenie jest bez wyjścia... walka niepodobną w tym razie. Poddaję się zatem losowi... wracam do mojej córki... Niechaj tam mnie przyaresztują, jeżeli zechcą... Przynajmniej będę widziała me dziecię do ostatniej chwili.
I wstawszy, chwiejnym krokiem poszła na ulicę de Bourbon.
Znalazła chorą w lepszym stanie zdrowia, a mimo uciskających ją katuszy, ta nieszczęśliwa matka męczennica, zebrawszy całą odwagę, starała się okazać pogodną twarz swojemu dziecięciu. Przez kilka dni, spędzonych w gwałtownej gorączce, Łucya zapomniała o zamierzonej bytności Joanny
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/785
Ta strona została przepisana.