Fortier u Jerzego Darier. Obecnie, z polepszeniem zdrowia, pamięć jej powracała.
— Matko Elizo... — zapytała — czy byłaś u pana Darier, jak to miałaś zamiar uczynić?
Pytanie to przywiodło Joannie przed oczy całą okropność położenia; — postanowiła jednak ukryć prawdę przed chorą.
— Drogie dziecię, nie zapomniałam o tem — odpowiedziała.
— Widziałaś się z nim?
— Widziałam.
— Kiedy?
— Dziś rano.
— Ach! — zawołała Łucya z obawą — odmówił pomocy ze swej strony, jestem tego pewną.
— Przeciwnie... pan Darier jest uczciwym człowiekiem, przyjął mnie nader życzliwie i udzielił rad swoich.
— Cóż więc powiedział?
— Oburzyło go prześladowanie owych potworów... I przyznał, iż podobne postępowanie jest godnem łotrów nikczemnych, oświadczył jednak, iż nic nie możemy przeciw nim uczynić, ponieważ prawo nie karze nędzników, obrzucających córkę hańbą jej matki.
W oczach Łucyi łzy zabłysły.
— Moja biedna matka!... — szepnęła; — ach! ona jest może bardziej nademnie godną pożałowania. — Cierpię wiele i ciężko... a jednak złorzeczyć jej nie mam odwagi.
Joanna łkała rzewnie, a nie mogąc słowa przemówić, tuliła dziewczę do serca.
— Mimo to wszystko — mówiła Łucya dalej — żałuję, żem się na świat ten narodziła.
Roznosicielka chciała już zawalać:
— Ja jestem twoją matką! — ostatnie jednak wyrazy dziewczęcia okrzyk ów na jej ustach wstrzymały.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/786
Ta strona została przepisana.