Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/794

Ta strona została przepisana.

— Lękam się, byśmy tym razem nie zostali zgubieni bez odwołania!
Owidyusz upuścił widelec, na którym niósł kąsek do ust i spojrzał z trwogą na mówiącego.
— Co ty mi śpiewasz? — zawołał — co... co... co znowu?
I nagle sposępniał, przypomniawszy sobie Amandę.
— Mówię prawdę... — rzekł przemysłowiec.
— Może odkryto, że mieliśmy interes, popełniając ów zamach na Łucyę? — pytał Soliveau ze drżeniem.
— Nie!
— Cóż więc u czarta? Nie trzymaj mnie na mękach, mów jasno!
— Trzy słowa rozwiążą ci wszystko... Joanna jest w Paryżu.
— Joanna Fortier?
— Tak!
— A! do kroć piorunów!
— Odnalazła swą córkę...
— Czy być może?
— Zdaje ci się to niepodobnem... a jednak tak jest istotnie.
— Może się łudzisz fałszywą wiadomością w tym względzie?
— Żadna wiadomość zakomunikowaną mi nie została... Spotkałem tę kobietę u Jerzego Darier, mojego adwokata.
— I poznała cię? — wyjąkał, bledniejąc Soliveau.
— Na szczęście, nie... lecz jej obecność w Paryżu grozi nam najwyższem niebezpieczeństwem. Że nie poznała mnie wczoraj, nic to nie znaczy... Zły los może ją stawić powtórnie na mojej drodze, a wówczas poznać mnie może... Pomyśl więc, jaki ztąd skandal... jaka zguba dla nas obu!
Owidyusz wybuchnął śmiechem.
— Czyś ty zwaryował? — wykrzyknął Garaud, spoglądając nań ze zdumieniem.