— Eh! — zawołał przemysłowiec, machnąwszy ręką — skoroś ty odkrył, że Paweł Harmant umarł w Genewie, dlaczegóżby inni wyświetlić tego nie mogli?
Logiczna ta uwaga nie dopuszczała zaprzeczenia; Owidyusz zamilkł, pogrążony w dumaniu.
— Powtarzam, że niebezpieczeństwo jest groźnem! — mówił dalej Garaud — i wzrastać będzie, dopóki Joanna Portier przy życiu pozostanie.
— Chcesz więc, ażeby zginęła? — wyszeptał zcicha Soliveau, pochylając się ku towarzyszowi.
— Byłoby to dla mnie zbawieniem!
— Pomyśl nad tem dobrze... Rozważ, czyli ta jedna więcej zbrodnia nie sprowadziłaby gorszych następstw dla ciebie nad oskarżenie Joanny? Jeżeli Jerzy Darier i Łacya wiedzą, że groziłeś roznosicielce, czy nie przyjdzie im na myśl, żeś ty jej zgon sprowadził?
— Sądzićby tak mogli w rzeczy samej po tem, co nastąpiło, gdyby tu miało miejsce morderstwo...
— A o cóż innego chodzi?
— O zręczne sprowadzenie wypadkowej śmierci, w której traf grałby główną rolę.
— Traf... fatalność... łatwo to powiedzieć! — zawołał Owidyusz. — Sprawiedliwość jednak bywa dyabelnie podejrzliwą... Nie ufając, szuka i szpera, aż zbrodnię ukrytą pod trafem przypadku, zawsze prawie na jaw wywlecze. Gra to piekielnie trudna i niebezpieczna!
— Zatem nie widzisz nic, czegoby można próbować?
— Wacham się... Żaden wynalazczy pomysł nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. Uczynić to, co żądasz, jest to wsiąść na pociąg pośpieszny, aby tem prędzej dojechać pod gilotynę.