Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/80

Ta strona została przepisana.

rozświeciło ciemności. To światło pochodziło z warsztatów. Joanna przestraszona pobiegła ku fabrycznym budynkom. Dwadzieścia kroków dzieliło ją tylko od pawilonu, gdy usłyszała jasno, wyraźnie krzyk.
— Do mnie! na pomoc, ratunku!
I jednocześnie prawie, dobiegł ją jęk, jęk straszny, jęk konającego. Po tym jęku nastąpił rodzaj chrapania i później cisza... nic więcej... nic!

XVII.

Pani Fortier przyśpieszyła kroku, dobiegła pawilonu, którego okna błyszczały światłem płomienistem. Krzyk grozy wybiegł z jej piersi. W korytarzu stał Jakób z nożem w ręku, z oczyma na wpół błędnemi, a u stóp jego Labroux bez życia broczył we krwi. Zlodowaciała z przerażenia wypuściła dziecię z swych rąk.
— Morderco! — zawołała po chwili — nie zrozumiałam znaczenia twego nikczemnego listu. Obciąłeś mnie zbogacić złotem we krwi zebranem? o! podły, nędzny zbrodniarzu!
— A! zrozumiałaś więc teraz o co chodziło? — rzekł Jakób z przerażającym cynizmem, przyskakując do Joanny i chwytając ją za ręce — lepiej późno niż nigdy... Chodź zemną!
— Nigdy, nigdy w życiu.
— Jeśli nie pójdziesz dobrowolnie, zmuszę cię!
— Nie pójdę... Przywołam pomocy!...
— Milcz! — albo zabiję twe dziecko! Jeśli chcesz ażeby żyło, pójdź zemną... Spieszmy się bo za kilka minut wszystko tu runie!
I nadzorca pochwyciwszy Joannę z Jurasiem wyniósł ich przez podwórze na wieś małemi drzwiami umieszczonemi w pawilonie. Joanna usiłowała krzyczeć.
— Milcz bezrozumna! — wołał z wściekłością nadzorca,