Z temi myślami zasnął i obudził się wcześnie nazajutrz. Równo ze dniem i wyskoczywszy z łóżka, zaczął przerzucać w kuferku, z którego wydobył stare, zużyte i połatane ubranie. Przywdziawszy owe łachmany, zarzucił na wierzch podartą bluzę, pomalował sobie czerwone plamy na policzkach, kąty ust i oczy popodkreślał ołówkiem, a nasunąwszy czapkę na czoło, wziął worek płócienny, laskę, w gałkę której zagłębił gwóźdź ostry, by w razie potrzeby zmienić ją w haczyk, jakiego używają gałganiarze, i tak przebrany wyszedł, kierując się ku środkowej części Paryża.
— Roznosicielka chleba — pomyślał — musi rano wstawać do pracy... trzeba się starać spotkać ją w drodze... Nie znam jej osobiście, ale mi jej ubiór ją wskaże.
Przybywszy na wyspę świętego Ludwika, zaczął końcem swego zaimprowizowanego haczyka, przewracać w kupie śmieci, bacznie spoglądając na ulicę Bourbon, w stronę kamienicy, pod dziewiątym numerem.
Matka Eliza pomimo ważnych zajęć w domu przy chorej, nie zaniedbywała swego obowiązku, wypełniając go ze ścisłością regularną. O wpół do szóstej rano szła do piekarni, by sprawdzić zamówienia z dnia poprzedniego, przygotować pudła i kosze, a podczas gdy je napełniano pieczywem, udawała się tak z miejscowemi roznosicielkami, jako i z sąsiednich sklepów do Gospody piekarzom, gdzie jadały razem zwykłe śniadanie. Przyciśniona bezustannemi troskami, Joanna rada była wyzwolić się z pod tego zwyczaju, nie podobna jej było jednak tego uczynić, z obawy narażenia się na niechęć ze strony jej towarzyszek pracy.
Ażeby przybyć na wpół do szóstej do piekarni Lebreta, musiała wychodzić z domu o piątej z rana, a wstawać o czwartej, chcąc przedtem uprzątnąć w mieszkaniu, ubrać się i przypasawszy swój fartuch płócienny, udać się w drogę.
Z uderzeniem piątej godziny, otwarły się drzwi domu pod dziewiątym numerem, a w nich ukazała się roznosicielka.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/801
Ta strona została przepisana.