Czytelnicy niejednokrotnie widzieli zapewne owe rusztowania, z drabin złożone, utwierdzone na linach, służące do odnawiania domów. Robotnicy mogą się na nich poruszać, wchodzić i schodzić; jeden wszakże niezręczny ruch z ich strony wystarczy do strasznego upadku, z jakiego nie powstają już więcej.
Liny, podtrzymujące rusztowanie, przymocowanemi były do sztab żelaznych, przybitych do okien piątego piętra. Gdyby występna lub niezręczna ręka rozluźniła te węzły, spadłoby rusztowanie, miażdżąc wszystko wraz z sobą i pod sobą.
Śpiewający malarz posiadał głos czysty i piękny. Kilku przechodniów, tak jak Soliveau, zatrzymało się, słuchając. Dumny swem powodzeniem robotnik, wyrzucał tony z zapałem. Nagle przerwał ruladę i spojrzał na zegarek.
— Czwarta! — rzekł, kładąc pędzle. — Hej! bracia, to obiadowa pora, trzeba nam pójść coś przekąsić.
I wskoczył oknem w głąb opróżnionego mieszkania wraz z towarzyszami, z którymi za chwilę ukazał się w bramie domu.
Owidyusz widział ich biegnących na róg ulicy, gdzie weszli do składu win. Popatrzywszy jeszcze chwilę na ów odnawiający się dom, odszedł zadowolony.
Dnia tego późno wrócił do siebie, przyniósłszy pakiet, który starannie ukrył w walizie.
Nazajutrz równo ze dniem powstawszy, Soliveau przywdział swój kostium gałganiarza, śpiesząc na ulicę św. Andrzeja. Wkrótce ujrzał w oddaleniu matkę Elizę, pchającą swój kosz na kółkach napełniony Chlebem. Spojrzał na zegarek, była szósta minut dziesięć. Wszedłszy na ulicę Git-le-Coeur, zaczął krążyć wokoło odnawiającego się domu. Joanna wkrótce tam przybyła i jak dnia poprzedzającego, szła chodnikiem po prawej stronie. W drodze zatrzymywała się przed