Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/812

Ta strona została przepisana.

drzwiami wielu domów, aż wreszcie przeszła pod rusztowaniem równym, wolnym krokiem.
Zbrodniarz powtórnie spojrzał na zegarek, wskazywał on szóstą minut trzydzieści.
— Doskonale się składa — szepnął; — malarze przychodzą do roboty o godzinie siódmej, zanim przybędą, wszystko ukończonem zostanie.
Nie czekając dłużej, ponieważ dowiedział się, o czem chciał wiedzieć, wrócił na ulicę Clichy, gdzie zmienił ubranie, a następnie wynajętym fiakrem pojechał na plac św. Michała do kawiarni na śniadanie. W samo południe przybył na ulicę Git-le-Coeur. Była to chwila, w której malarze udawali się na obiad.
Wiedząc, że ma godzinę wolnego czasu przed sobą, Soliveau przeszedł mostek z desek ułożony, dobył portfel z kieszeni, a wziąwszy w palce ołówek, stanął naprzeciw odnawianeog domu i zapisywać zdawał się coś na kartach notatnika, od czasu do czasu spoglądając w górę, poczem wszedł śmiało wgłąb tejże kamienicy, zwracając się ku schodom.
Spostrzegłszy go, odźwierna wyszła ze stancyjki.
— Pan mylisz się — rzekła — nikt nie mieszka w tym domu.
— Wiem o tem — odparł Soliveau.
— Jeżeli wiesz, dlaczego chcesz wejść?
— Dla dozorowania robót.
— A! jesteś pan pomocnikiem budowniczego?
— Jestem mierniczym, chcę sprawdzić przestrzeń budynku.
W takim razie przepraszam... wybacz pan...
— Nie gniewam się bynajmniej.
— Ale robotnicy obecnie wyszli na śniadanie.
— Umyślnie przyszedłem podczas ich nieobecności, aby swobodniej spełnić swą czynność.
Tu wszedł na schody, podczas gdy odźwierna wróciła do stancyjki. Przybywszy na piąte piętro, tam gdzie rusztowa-