Edmund Castel, Jak mówiliśmy, umieści! się w tym samym hotelu, gdzie pseudo-baron de Reiss zamieszkiwał przed kilkoma tygodniami. Biuro merowstwa znajdowało się w pobliżu tego hotelu. Nazajutrz około Jedenastej artysta udał się do mieszkania mera, a oddawszy woźnemu swój wizytowy bilet, zażądał osobistego posłuchania, które mu natychmiast udzielonem zostało.
— Wybacz pan, iż poważam się go zatrudniać, nie będąc osobiście znanym — rzekł wchodząc do mera. — Interes jednak niezmiernej wagi nakazuje mi się dowiedzieć, komu to mianowicie ów dowód został wydanym z merostwa w Joigny?
Tu wyjąwszy z portfelu protokuł, świadczący o oddaniu Łucyi do przytułku, podał go merowi.
— Takim sposobem pomieniony dokument znalazł się w pańskiem ręku? — zawołał urzędnik, marszcząc brwi z niezadowoleniem. — Jest to dowód autentyczny, który nie powinien by i wyjść nigdy po za próg merostwa.
— Nie powinien był wyjść? — powtórzył Edmund zdumiony.
— Tak, panie.
— Dlaczego?
— Przypuściwszy, że matka tego dziecięcia, lub Która z osób interesowanych, przyszła zażądać owego dokumentu, powinna jej być wydaną kopia, a nigdy oryginał. Ten dowód autentyczny winien był pozostać nienaruszonym w aktach archiwum. Powtórnie przeto zapytuję pana, jakim sposobem pomieniony dokument znalazł się w jego ręku?
— Sposobem bardzo prostym... Został mi udzielonym przez osobistość, której sprowadził wiele złego, a gdy użyto go do spełnienia niegodziwości, chcę się dowiedzieć, kto go zażądał i komu on został wydanym?
— Ów dowód, jak widzę z pańskiego opowiadania, został skradzionym z archiwum.
— Przez kogo?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/814
Ta strona została przepisana.