Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/817

Ta strona została przepisana.

— Ja również — odparł mer — sądzę go być zdolnym do podobnej nikczemności i dla tego to właśnie z biura go usunąłem. Czy nie wiesz pan jak się nazywał ów nieznajomy?
— W hotelu zapisał się jako baron de Reiss.
— Znasz pan owego barona de Reiss? — pytał mer Edmunda.
— Nie panie... nie znam go wcale.
— Poślij pan, panie sekretarzu woźnego, aby przywołał odźwierną.
Wzmiankowana kobieta, wkrótce się ukazała.
— Pani masz dobrą pamięć... pani Bizet — zapytał mer — przypomnij sobie, komu i kiedy dawałaś klucze od archiwum. Wszak zachowujesz je pani u siebie?
— Tak, panie merze.
— I wiesz pani zawsze, kto je bierze? — Wiem panie.
— Przypomnij sobie zatem, czyli tutejszy urzędnik, pan Duchemin, nie brał ich od pani przed wyjazdem?
— Pamiętam doskonale! Brał je przed miesiącem.
— Na pewno?
— Przysiądz gotowam... pamiętam, jak gdyby to było wczoraj! Pewnego rana przybył do biura wcześniej niż zwykle, co mi się być dziwnem wydało, ponieważ zawsze się opóźniał; i zażądał odemnie natenczas kluczów od archiwum.
— Jakiż pozór dał temu żądaniu?
— Powiedział, że ma robić jakieś poszukiwania... porządkować papiery.
— Przez jak długi czas były te klucze u niego?
— Blisko przez pół godziny.
— Nie ulega wątpliwości — zawołał sekretarz — iż on popełnił tę kradzież! On wydarł arkusz z regestrowej księgi! Ja będę tego dochodził!.. Na światło wyprowadzić to muszę!
— Możesz odejść pani Bizet... — rzekł mer do odźwiernej. — Odtąd polecam ci surowo, dawać jedynie klucze od ar-