silny wicher jednakże zamienił go wkrótce w jeden stos ognia.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Winniśmy dać wyjaśnienie naszym czytelnikom co zaszło w fabryce na kilka minut przed tem. Jakób Garaud, którego opuściliśmy w chwili, gdy rzucił zapałkę na kupę wiorów nasiąkniętych petroleum w warsztacie stolarzy, spełniwszy ów czyn zbrodniczy, udał się do pawilonu. Otworzywszy tam szkatułkę pozostawioną przez siebie w korytarzu, wsunął na piersi po za koszulę dobytą z niej paczkę listów bankowych i plany. Było to w chwili, gdy pan Labroux wchodził na dziedziniec i gdy Joanna posłyszała zamykające się drzwi po za nim. Inżynier pierwszy spostrzegł płomienie, wydobywające się z warsztatów. Pobiegł w tę stronę. Jednocześnie Jakób podkładał ogień w gabinecie swego pryncypała i rzucał w płomienie opóźnioną szkatułkę.
Pan Labroux spostrzegłszy otwarte drzwi swego gabinetu domyślając się zbrodni, przybył tam w chwili, gdy Jakób właśnie wychodził. Obadwaj nagle znaleźli się naprzeciw siebie. Zbrodniarz bez namysłu postanowił rzecz do końca doprowadzić. Dobywszy z kieszeni krótki nóż kataloński, podniósł go w górę.
— Na pomoc, ratunku! — krzyknął inżynier.
Jakób rzucił się na niego, jak tygrys. Pan Labroux ugodzony w serce padł, wydając ostatnie tchnienie. Joanna przybiegła na tę chwilę właśnie.
Pójdźmy za tą nieszczęśliwą kobietą, którą pozostawiliśmy klęczącą wśród pola, na pół obłąkaną, śledzącą osłupiałym wzrokiem wznoszące się w górę płomienie, tulącą do piersi dziecię na pół zmarłe z przestrachu, gdy nagle, w oddaleniu zabrzmiał metaliczny dźwięk dzwonu. Był to dzwon z twierdzy Charenton. Głos jego straszne wrażenie wywarł na Joannie. Jednocześnie w różnych kierunkach dał się słyszeć krzyk: