Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/832

Ta strona została przepisana.

— Drobnostka... nie lękaj się! odłam drzewa skaleczył mnie w czoło... Za kilka dni, śladu z tej rany nie pozostanie. Podziękujmy Bogu, że czuwał nademną, gdyż mogłabym była zginąć na miejscu, jak ów biedny chłopiec, który biegł przedemną, pogwizdując wesoło, a z którego obecnie szczątki tylko pozostały. Lecz powtarzam, nie myślmy o tem.
Tu, matka Eliza, ucałowawszy Łucyę, odeszła do piekarni, dla zdania rachunku.


∗             ∗

Za powrotem do domu, Edmund Castel dowiedział się od służącego, że Jerzy Darier przychodził codziennie pytać się o niego. Młody adwokat domyślił się, że malarz wyjechał w celu ważnych jakichś badań. Dyskretny z natury, lecz mocno zaciekawiony zarazem, zapytywał sam siebie, gdzie jego opiekun mógł udać się, w sposób tak tajemniczy.
— Biedny chłopiec! musi być bardzo o mnie niespokojnym — myślał zarówno artysta. — Muszę się z nim widzieć jaknajprędzej. I zaraz po śniadaniu udał się do Jerzego.
Darier wchodził właśnie na ulicę Assas.
— Ach! drogi opiekunie... — zawołał — otóż cię widzę nareszcie! Twoja obecność, powraca mi życie!
— Obawiałeś się więc dla mnie jakiego niebezpieczeństwa?
— Obawiałem się wszystkiego... Wypadek tak nagle nastąpić może... Twój służący, rozmawiając ze mną miał minę tajemniczego sfinksa. Zapewne otrzymał rozkaz w tym celu, nie nalegałem przeto... Mogłeś jednakże go upoważnić by mi powiedział, żeś w podróż wyjechał.
— Podróżowałem, w rzeczy samej...
— Dla przyjemności?
— Nie... dla interesów... Lecz wracam niezadowolony.
— Doznałeś przeszkód... zawodów?