Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/833

Ta strona została przepisana.

— Tak... lubo nie w moich interesach, lecz w sprawach osób, które mnie żywo obchodzą. Chodziło tu o Lucyana Labroue, o Joannę Fortier, Łucyę Fortier i Pawła Harmant.
— Chodziło mówisz o Joannę Fortier? — powtórzył Jerzy ze zdumieniem. — Ależ to właśnie dla pomówienia o niej, przychodziłem do ciebie codziennie.
— Miałżebyś coś odkryć w tej sprawie?
— Widziałem Joannę Fortier w jej własnej osobie.
— Widziałeś ją? — zawołał z osłupieniem artysta.
— Tak.
— Gdzie? — Była tu u mnie przed pięcioma dniami... tu, w tym pokoju... Stała w tem miejscu, gdzie ty stoisz teraz.
— Tu?! lecz w jakim interesie do ciebie przybyła? O czem z tobą rozmawiała?
— Traf ją tu przyprowadził.
— Nie umiem rozwiązywać zagadek... mów jasno.
Jerzy opowiedział szczegóły odnalezienia papierów przez Joannę, dodając, iż prosiła go o radę i pomoc, dla powstrzymania nikczemnego postępowania Harmanta i jego córki, względem Łucyi.
— Zatem wie, że Łucya jest jej córką? — pytał Edmund.
— Wie... jestem przekonany.
— Powiedziała ci, że jest Joanną Fortier?
— Nie! lecz to odgadłem... jak odgadł i Harmant zarówno.
— Harmant? on więc tu był u ciebie natenczas... i widział ją? — wykrzyknął z osłupieniem artysta.
— Tak... był i widział.
— Poznał ją więc? Ale zkąd... po czem?
— Poznał ją po sposobie, w jaki Łucyę broniła w obce niego. Zrozpaczona matka jedynie, stająca w obronie własnego dziecka, może się w takich gorących słowach wyrażać, jak ona natenczas.
— A Joanna Fortier, powiedz mi... poznała Harmanta?