Lodowaty pot oblał skronie Joanny, podczas gdy drżenie przebiegało ją całą.
— Ogień... i u mnie ogień... — szepnęła — a więc i ten ostatni dowód zginął, już nie istnieje! Jestem zgubioną!
I z umysłem na pół obłąkanym, nieszczęsna biegła przez pola, unosząc na ręku swe dziecię.
Juraś, prawie omdlały z przestrachu, ściskał silnie w dłoniach swego tekturowego konika, zawierającego w sobie drogi dowód niewinności jego biednej matki.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wyjaśniliśmy na początku naszego opowiadania, iż fabryka pana Labroux położoną była na równinie, zdała od wszelkich ludzkich mieszkań. Ztąd łatwo zrozumieć, iż podczas tak strasznej burzy i o godzinie, o której wszczął się pożar, ratunek opóźnionym został. Gdy oddział straży ogniowej przybył z twierdzy Charenton z kilkoma robotnikami fabryki, było zapóźno, niestety, aby pokonać płomienie. Wszystkie drzwi znaleziono zamkniętemi; tak, iż musiano przechodzić wierzchem przez mury po drabinach.
Nieobecność odźwiernej natychmiast spostrzeżono.
— Pali się mieszkanie Joanny Fortier! — jakiś głos nagle zawołał.
Był to głos Jakóba Garaud.
— Nieszczęsna — mówił dalej nadzorca — podpaliła fabrykę i pozostawiła nas wszystkich na bruku bez chleba, aby się zemścić na panu Labroux. Dalej, koledzy, do pawilonu... prędzej, ocalmy kasę przynajmniej!
— Tak! tak... ocalmy kasę!... — powtórzył Ricoux, który, nadchodząc, usłyszał słowa nadzorcy. — Zawiera ona ogromną summę! Ratujmy kasę coprędzej!
I jednocześnie żołnierze i robotnicy pobiegli w stronę pawilonu, który stał cały w płomieniach.