Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/840

Ta strona została przepisana.
III.

Po przybyciu na miejsce, zapytał jednego z przechodniów, gdzie się znajduje fabryka, a udawszy się tamże, rozpatrywał z uwagą front i wejście do budynku.
— Nikt nie zdoła wemknąć się tu, ani wyjść — rzekł sam do siebie — nie będąc przezemnie widzianym. Należy tedy zająć swe stanowisko... Wyczekiwania długie być mogą, ale cóż począć, jest to koniecznem.
Następnie Paul zaczął rozglądać się po okolicy. W pobliżu fabryki dostrzegł skład kupca win, wraz z restauracyą.
— Trzeba się tu posilić — rzekł — a potem położyć na słońcu, jak jaszczurka, wygrzewająca się wśród trawy. Niech mnie czarci porwą, jeśli ktokolwiek pozna mnie w tej postawie. Rzecz główna, abym wyśledził tych obu ludzi.
Duchemin, jadąc tu, wynajął fiakra na godziny, powóz ten czekał o sto kroków od fabryki. Podszedł ku niemu.
— Zmuszony jestem pozostać tu dłużej — rzekł do woźnicy: — zatrzymuję cię przeto... Pójdź, zjedz śniadanie, lecz pośpiesz, byś był gotowym do jazdy na pierwsze moje skinienie.
Powożący fiakrem był to doświadczony, stary lis, którego niełatwo było w pole wyprowadzić. Rozumiał owe półsłówka i odgadywał to czego mu nie mówiono.
— Potrzeba nam będzie ścigać kogoś... nieprawdaż obywatelu? — odparł, mrugając dwuznacznie oczyma.
— Być może.
— Powiedzcie ot lepiej tak! jasno... odrazu. Znam ja się na tem, mój panie, postarzałem na sprawach podobnego rodzaju.
— A więc... tak! skoro chcesz wiedzieć.
— Doskonale! Ot! to... co lubię! Ścigać jakiegoś, czy jakąś... to mi się podoba!... to mnie bawi... zajmuje! Byłby ze mnie, mój panie, wyborny agent policyjny... Nie chwaląc się,