Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/843

Ta strona została przepisana.

I podszedłszy w stronę składu win, dał znak swojemu woźnicy, siedzącemu tamże za stołem. Powożący wyszedł natychmiast.
— Siadaj coprędzej! — rzekł Raul do niego — bierz lejce w rękę i uważaj. Skoro zapukam zlekka w okienko, umieszczone w tyle twojego siedzenia, pojedziesz w pewnej odległości za człowiekiem, który wyjdzie z tej tu fabryki, czy będzie on szedł pieszo, lub jechał. Gdyby wyszło dwóch zamiast jednego, również udasz się za nimi.
— Lecz... — zaczął woźnica — noc jest bardzo ciemna... trudno ich będzie śledzić.
— Dostaniesz dwadzieścia franków, jeżeli dobrze wykonasz moje polecenie.
— Siadaj, obywatelu! — zawołał dorożkarz uradowany — wykręcę konia w ten sposób, abyśmy oba dobrze widzieć ich mogli, gdy wyjdą.
Duchemin wsiadł w głąb fiakra, z którym woźnica zatrzymał się o dziesięć kroków od fabryki, mając bramę tejże przed oczyma. Zapalony płomień gazu żywo oświetlał bramę. Raul, ulokowawszy się w fiakrze, czekać postanowił.
Owym przybyłym do fabryki, był w rzeczy samej Soliveau, który pragnął udzielić sprawozdanie Harmantowi o znanym nam już wypadku. W ciągu dnia nadesłał on telegram, prosząc, ażeby przemysłowiec czekał na niego do w pół do ósmej wieczorem.
Przybył na czas oznaczony, nie chybiwszy minuty.
Harmant drżał z przerażenia, słuchając opowiadania swojego wspólnika o popełnionej zbrodni. Zabicie młodego chłopca, który według słów Owidyusza zginął wraz z Joanną, napełniło go zgrozą.
— Czuję, że to jest nazbyt tragiczneni — odrzekł Soliveau z udanem wzruszeniem — ale cóż było począć? Musiałem rzecz tę do końca doprowadzić.
— Jestżeś przynajmniej pewnym, że Joanna rzeczywiście nie żyje?