Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/845

Ta strona została przepisana.

ciel... Nie oszczędzałem się... brałem na swój rachunek załatwienie spraw najniebezpieczniejszych, bez nakładania na to warunków z mej strony, mimo, iż wszystko to warte było nieobliczone sumy pieniędzy. Na tem jednakże, co nastąpiło dziś rano, już kończę... Usuwam się od spraw podobnego rodzaju. Dosyć mam tego... chcę Paryż opuścić na zawsze.
— Jakto? chcesz wyjechać? — zawołał z trwogą Garaud.
— Tak.
— Obawiasz się więc?
— Niekoniecznie... Przedsięwziąłem wszelkie możliwe środki ostrożności względem mojej osoby, kto jednak powiedzieć zdoła, co może nastąpić? Przezorność jest matką bezpieczeństwa, jak mówi przysłowie. Ona to zatem nakazuje mi przebyć rogatki dopókim cały, dla uniknięcia poszukiwań, gdyby komuś myśl przyszła czynić je kiedyś.
Harmant drżał coraz mocniej.
— Lecz czego się obawiasz? — zapytał.
— Naiwne pytanie... mój kochany.
— Zdaje mi się — mówił dalej Garaud — iż jeśli wszystko poszło na ulicy Git-le-Coeur tak, jak mi opowiadasz, nie zagraża ci żadne niebezpieczeństwo.
— I ja tak sądzę. Lecz widzisz, starzeć się zaczynam... Chcę żyć odtąd spokojnie, a czuję, iż zasnąć nie zdołam bez obawy, aż gdzieś w obcym kraju.
— Zatem... chcesz mnie opuścić? — szepnął smutno przemysłowiec.
— Wiem, iż to przykrość ci sprawi; dotąd albowiem usuwałem przed tobą wszelkie zawady i ciernie, sam tylko raniąc się niemi; plac walki czystym ci pozostawiam; dotąd nie potrzebowałeś ręki przykładać do niczego... rozkazywałeś... ja wypełniałem zlecenia. Sądzę więc, iż zasłużyłem nie na nagany, ale na podziękowania, kuzynie. Obecnie, gdy ci nie jestem potrzebny, odjeżdżam.
— I gdzież się udasz?