Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/846

Ta strona została przepisana.

— Wrócę do Ameryki, jest to kraj, który mi się podoba.
— Pojedziesz do New-Yorku?
— Nie; tam nazbyt dobrze mnie znają. Udam się do Buenos-Ayres; bardzo mi chwalono to miasto.
— Będę ci więc przesyłał tam twoją pensyę, jaką ci dotąd wypłacałem.
Owidyusz się skrzywił.
— Nie, tego nie chcę — odpowiedział; — najprzód ta renta jest strasznie chudą, ja mam lepszy apetyt do zaspokojenia... a potem, kto wie, jak długo żyć oba będziemy... kto z nas kogo przeżyje? Przypuśćmy, że nagle rozszrubowywasz swój bilard... Jest to niepodobnem na teraz, wiem dobrze, lecz kiedyś nastąpić może. Któż mi po twojej śmierci będzie wypłacał tę rentę?
— Odebrawszy razem kapitał, roztrwonisz go w kilka miesięcy, a może nawet w dni kilka — rzekł Harmant..
— Dzięki za twoją o mnie troskliwość! — zawołał Owidyusz z szyderczym uśmiechem. — Na honor! wzrusza mnie to do głębi. Może zechcesz zwołać jeszcze radę familijną, aby nademną rozciągnęła opiekę? I to mnie nie powstrzyma w mem postanowieniu... Wolę kapitał, niż częściową rentę.
— Kiedy odjeżdżasz?
— Radbym co rychlej... najdalej za tydzień.
— A jakiej sumy żądasz odemnie?
— Powiem ci pierwsze i ostatnie słowo... Nie targuj się, bo to daremne. Żądam pięćset tysięcy franków.
— Będziesz je miał.
— A kiedy?
— Sam oznacz dzień...
— Zaprawdę! nie można być bardziej uprzejmym nad ciebie, kuzynie. Otóż radbym wylądować w Hawrze od tej soboty za tydzień. Będziemy obiadowali razem w przyszły czwartek, gdzie się pożegnamy z sobą po raz ostatni, a wtedy, wręczysz mi sumę żądaną.
— Mamże ci ją wypłacić w biletach bankowych?
— Tak... zmienię to na weksle, na Amerykę.