Znalazłszy kilkanaście fiakrów na stacyi, wsiedli w jeden z nich.
— Jedz do Paryża! — zawołał Harmant.
— Gdzie... na którą ulicę?
— Do Palais-Royale! — dodał Owidyusz.
Fiakr ruszył z miejsca. Wsiadając doń, Soliveau rzucił okiem na powóz, jadący za nimi od bramy fabrycznej. Dostrzegł, że ów powóz zatrzymał się na chwilę, podczas gdy on rozmawiał z woźnicą. Zmarszczył czoło; podejrzenie rodzić się w nim zaczęło. Nic jednak nie mówił swemu towarzyszowi. Ujechawszy wszakże kilkadziesiąt metrów, wychylił się i spojrzał po za siebie.
Tenże sam fiakr, oświecony czerwonemi latarniami, dążył za niemi.
— Co się stało? — pytał niespokojnie Harmant.
— Nic... — odrzekł Soliveau.
— Widzę, że jesteś zmieszanym...
— Zdaje ci się... Czego miałbym się obawiać?
Dojeżdżali właśnie do Neuilly.
— Przekonam się zaraz, czy się mylę — pomyślał Owidyusz i spuściwszy okno powozu, zawołał na woźnicę: Weź się na lewo i jedź przez Ternes.
— Dlaczego zmieniasz drogę? — zapytał Harmant.
— Zaraz ci to objaśnię.
Stangret, spełniając polecenie, zwrócił się w stronę rogatek des Ternes. Owidyusz wychylił się, badając. Fiakr z czerwonemi latarniami jechał o dwadzieścia kroków za nimi, ściśle swój dystans zachowując.
— Ach! nikczemnica! — syknął Soliveau przez zaciśnięte zęby.
— Lecz cóż się wreszcie stało? — zawołał przemysłowiec w najwyższym niepokoju.
— Śledzą nas! No, teraz wiesz o co chodzi.
Garaud zbladł nagle.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/848
Ta strona została przepisana.