Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/850

Ta strona została przepisana.

— Zróbmy zamianę — rzekł do przemysłowca. — Daj mi swój kapelusz i okrycie, a przywdziej moje.
Zimna krew Owidyusza i jego wesoły ton mowy uspokoiły Harmanta.
Zamiana kapeluszy i ubrań w mgnieniu oka nastąpiła, poczem Soliveau, wychyliwszy się, zawołał na stangreta:
— Jedź na plac Opery i zatrzymaj się przy kawiarni w Wielkim hotelu.
— Dobrze, panie.
— Ty zaś — rzekł, zwracając się do Harmanta — wysiądziesz przed kawiarnią. Amanda, wziąwszy cię za mnie, dalej śledzić będzie, jestem przekonany, zwłaszcza, iż nie widziała cię zbliska. Przez ten czas pojadę zamówić obiad dla nas obu.
— Lecz gdzie?
— U Brébanta.
— Cóż jednak mam robić wysiadłszy?
— Wejdziesz do kawiarni, usiądziesz na pełnem świetle, aby wspomniona dama mogła dokładnie zobaczyć twoje oblicze i spostrzedz swoją pomyłkę. Każesz sobie podać cośkolwiekbądź z napojów, a gdy odjedzie powóz z Amandą, przyjdziesz do Brébanta.
— Dobrze... postanowione.
Owidyusz wychylił się po raz trzeci, by zbadać, czy ów fiakr wciąż jedzie za nimi. Spostrzegł tak jak poprzednio, dwie jego czerwone latarnie.
— Dobrze... dobrze! jedz za nami, ma piękna! — zawołał, śmiejąc się głośno. Ciekawy byłbym widzieć twą minę za jakie dziesięć minut.
Wyjechawszy z ulicy de Temrns, przebyli szybko przedmieście św. Honoryusza, poczem powóz, wiozący obu łotrów, przybył na plac Opery. Fiakr z czerwonemi latarniami nie tracił ich z oczu na chwilę.
Pierwszy powóz zatrzymał się; drugi toż samo uczynił.