— Tym więc sposobem Amanda straciła ślad wszelki... Przytomność umysłu warta góry złota.
— Powiedz mi... czy w rzeczy samej nie obawiasz się tej kobiety?
— Jużem ci dwa razy powiedział... Jest to gęś głupia w calem znaczeniu tego wyrazu. Powinnaby przecie pamiętać, że ja mam w mem ręku przeciw niej broń straszną... broń, która odrazu zgubić ją może. Nie myśl więc o tem więcej... Siadajmy do obiadu.
Tu obaj siadłszy przy stole, zajadali z zadziwiającym apetytem. Koło północy rozdzielili się; każdy z nich poszedł w swą stronę.
Idąc na ulicę Clichy, Owidyusz oglądał się co chwila dla upewnienia, czy nie jest śledzonym, i przed przybyciem do swego mieszkania zrobił kilka dalekich obrotów. Wbrew swemu twierdzeniu, iż nie obawia się Amandy, przeczuwał, iż knuje ona plan zemsty i niepokoił się jej szpiegowaniem.
— Łatwo mi będzie wikłać jej plany — rzekł — do chwili mego wyjazdu, który tem więcej jest teraz dla mnie niezbędnym. W Buenos-Ayres z pięciuset tysiącami franków, będę mógł żyć przyzwoicie, niczego się nie obawiając. Dobrzem obmyślił projekt w7yjazdu; starość przynajmniej mieć będę spokojną...
Nazajutrz wstał późno i dopiero około południa wyszedł na śniadanie. Oczekując na podanie sobie takowego, zaczął przeglądać dzienniki, w których wyczytał długie opowiadanie o nastąpionym wypadku przy ulicy Git-le-Coeur. Ów opis jednak nie był zgodny z prawdą. Widocznie reporter źle był poinformowanym, lub chciał być może nadać barwę więcej dramatyczną swemu opowiadaniu, gdyż twierdził, iż prócz młodego, nieznanego chłopca, zabitą została na miejscu jedna z roznosicielek chleba.
Przeczytawszy to, Owidyusz uśmiechnął się z zadowoleniem.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/853
Ta strona została przepisana.