Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/855

Ta strona została przepisana.

— Któż się pytał?
— Jakiś jegomość, który tu umyślnie przyjechał, ażeby z panem się widzieć i który bardzo się zasmucił, nie zastawszy pana.
— Może to mój wuj z Dijon — rzekł Raul niespokojnie.
— Tego ja nie wiem. Był to mężczyzna w średnim wieku, ze wstążeczką Legii honorowej przy butonierce.
— Jeżeli tak, to całkiem ktoś inny.
— Pragnął koniecznie widzieć się z panem; pytał, czy nie posiadamy adresu pańskiego mieszkania w Paryżu, albo adresu panny Amandy.
— Jakto... i o mnie się pytał? — zawołała szwaczka bledniejąc.
— Tak jest... o panią... i jeszcze o kogoś.
— O kogo?
— O pana barona de Reiss.
Szwaczka z Raulem spojrzeli na siebie z obawą.
— Jak dawno był tutaj ów pan? — zapytała drżącym głosem Amanda.
— Nazajutrz po wyjeździe pana Raula.
— To dziwne! — zawołał Duchemin.
— W rzeczy samej...
— Jak wyglądał ów nieznajomy?
— Znać było w nim człowieka z wielkiego świata... O! wcale inaczej wyglądał, niż pan baron de Reiss. Rozpytytywał mnie o wiele... długo rozmawialiśmy z sobą.
— Nie udzielono mu jednak żadnego adresu? — pytała Amanda.
— Oprócz barona de Reiss.
— Mieliście więc jego adres?
— Zapewne w meldunkowych księgach pani go zapisała.
— Przysięgłabym, że podał fałszywy adres — szepnęła Amanda zcicha Ducheminowi.
— I ja tak sądzę.
Dzwonek przywołał Magdalenę do posługi. Pobiegła.