Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/857

Ta strona została przepisana.

— Jeśli pan sobie życzysz, uprzedzę ich, że ktoś przyjechał, który pragnie widzieć się z nimi.
— Później nieco... pozwólmy im zjeść śniadanie, poczem będę panią prosił o oznajmienie im mojej wizyty.
Tu zabrał się z dobrym apetytem do przyniesionych potraw.
W pół godziny później Magdalena weszła do sali za jakiemś poleceniem, a spostrzegłszy między zebranymi artystę, pobiegła do gabinetu powiadomić o tem Raula i Amandę.
— Panie! — wołała, wbiegając — on jest tam... przyjechał!
— Kto taki? — zapytali oboje.
— Ów nieznajomy, z czerwoną wstążeczką, który tu był przed trzema dniami, pytając o pana Duchemin.
Raul zerwał się zaniepokojony.
— Czy on i teraz pytał się o mnie?
— Nic nie wiem... spostrzegłszy go, przybiegłam, ażeby państwa zawiadomić.
— Gdzież on jest?
— W wielkiej sali, kończy śniadanie.
— Idźmy tam... — rzecze Amanda, — możemy go zobaczyć, nie będąc widzianymi i upewnimy się, czy ów człowiek jest nam znanym.
Zbliżyli się ku drzwiom, by wyjść.
— Siedzi przy stole, nawprost bufetu — objaśniła Magdalena.
Zszedłszy cicho ze schodów, zatrzymali się przy oszklonych drzwiach wielkiej sali, szukając wzrokiem osobistości, przez Magdalenę wskazanej. Duchemin czas jakiś przypatrywał się z uwagą postaci Edmunda.
— Jakże... znasz tego człowieka? — pytała z obawą Amanda.
— Nie... nie znam go wcale; ale zarazem upewniam cię — odrzekł — iż on nie jest osobistością, której obawiaćby się nam należało.
— Kogóż mielibyśmy się obawiać?