Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/858

Ta strona została przepisana.

— Mówię ci, iż nie należy on do policyi — szepnął Rani zcicha.
— Tego właśnie się lękałam, lecz teraz jestem spokojną.
— Cóż, znacie państwo owego jegomościa? — spytała przechodząca właśnie koło drzwi Magdalena.
— Nie, nie znamy go wcale.
— A jeżeli, dowiedziawszy się on o państwa przybyciu, widzieć się zechce, cóż mam mu odpowiedzieć?
— Do licha! przecież nas nie zje!... — zawołała wesoło Amanda. — Poprosisz go, by przyszedł do nas.
Dźwięk dzwonka wzywał służącą na salę.
— Czy pan Duchemin ukończył śniadanie? — zapytała ją właścicielka hotelu.
— Tak, pani, właśnie mam podać kawę do gabinetu.
— Otóż powiedz zarazem, że tu jest ktoś... pewien pan, który chce się widzieć z panem Duchemin!
Magdalena spojrzała na Edmunda Castel.
— Biegnę! — odpowiedziała, śpiesząc do gabinetu.
Na zapytanie dziewczyny, szwaczka pani Augusty odpowiedziała, iż wraz ze swym towarzyszem oczekują na tego pana.
Służąca wybiegła.
— Ależ na Boga, Raulu, uzbrój się w odwagę... — okaż, że jesteś mężczyzną. Zbladłeś, jak gdyby komisarz z dwunastoma żandarmami przyszedł cię aresztować.
— Obawiam się... — rzekł Duchemin; — wewnętrzne przeczucie mi mówi, iż ów nieznajomy jest dla nas posłem złowróżbnym.
— Zapanuj, proszę, nad sobą... zaraz dowiemy się o tem.
Jednocześnie otwarły się drzwi gabinetu. Wszedł Castel, prowadzony przez Magdalenę, która natychmiast się oddaliła. Amanda i Raul powstali, idąc ku przybyłemu.