— Od sekretarza w merostwie.
Duchemin zadrżał.
— Przyjeżdżałem tu przed trzema dniami — mówił dalej Castel — mając nadzieję spotkania się z panem. Powiedziano mi, iż dniem wprzódy odjechałeś, lecz że masz przybyć w nadchodzącą niedzielę, na co oczekiwać byłem zmuszony, nie posiadając pańskiego adresu. Łatwo państwo, sądzę, pojmiecie, iż nader ważny interes znaglił mnie do podobnego postąpienia co, mam nadzieję, usprawiedliwi mnie zupełnie.
— Ależ najzupełniej! — odpowiedziała Amanda.
— Spotkanie nasze nastąpiło rychlej, niż się spodziewałem, za co Bogu składam dzięki. Teraz, objaśnię powód, jaki mnie poprowadził do merostwa w Joigny, zkąd pan wyszedłeś, jak się zdaje, zmuszony podać się o uwolnienie ze służby...
— Tak, panie... to prawda, niestety!
— Celem mojej podróży do Joigny była potrzeba wykrycia, kto żądał od pana wydania sobie dokumentu, zawierającego protokuł o oddaniu dziecka do przytułku dla opuszczonych niemowląt w Paryżu.
Na te wyrazy zimny pot oblał czoło Duchemina; nieborak drżał cały jak w febrze.
— Prosiłem pana, abyś się nie obawiał — mówił dalej Edmund, zdjęty litością nad biednym tym chłopcem. — Proszę, wysłuchaj mnie spokojnie. Miałżebyś nie ufać mym zapewnieniom?
— O nie... nie, panie.
— Skorom przedstawił merowi wspomniony dokument — ciągnął dalej artysta — osłupiał on na razie zdumiony. — Ów papier był to dowód autentyczny, jaki nie powinien był wyjść nigdy pod żadnym pozorem z archiwum merostwa. Śledztwo zostało rozpoczęte natychmiast w mej obecności, które wykazało kradzież tego dokumentu.
— Jestem więc zgubionym! — zawołał rozpaczliwie Duchemin.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/860
Ta strona została przepisana.