Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/861

Ta strona została przepisana.

— Będę się starał pana ocalić, jeśli odpowiesz otwarcie na moje zapytania, nic nie ukrywając.
— Rozkazuj pan... wszystko wyjawię... przysięgam!
— Zatem ów dokument pan wydałeś z archiwum?
— Nieszczęściem... ja, panie!
— Sprzedałeś go pan?
— O! nie... bynajmniej... Wydałem go wzamian za wyświadczoną mi przysługę.
— W gruncie rzeczy jest to jedno i toż samo, ponieważ przysługą, o jakiej pan mówisz, było zapłacenie pieniędzy. Nad tem jednakże dyskutować nie będziemy. W braku pokwitowania ze strony osobistości, odbierającej ów akt, nie mogliśmy się dowiedzieć, kim był ów człowiek, a to właśnie przedewszystkiem potrzebuję wiedzieć i proszę, byś mnie pan o tem powiadomił.
— Skoro pan jednak miałeś ów akt w swem ręku — odezwała się żywo Amanda — wiedzieć powinieneś, od kogo go otrzymałeś.
— Uwaga pani pozornie logiczną być się wydaje, lecz nie jest nią w rzeczywistości — odparł artysta. — Ów dowód przechodził przez tyle rąk, iż niepodobna mi było stwierdzić, kto go pierwotnie otrzymał. W tym celu to właśnie ja tu przyjeżdżałem. Mogę dopomódz pańskiej pamięci, panie Duchemin. Czy owym szatanem-kusicielem nie był pewien baron de Reiss?
— On sam... tak, panie.
— Od jak dawna znasz pan tego człowieka?
— Widziałem go wtedy po raz pierwszy w życiu.
— To niepodobna!
— A jednak jest to prawdą... przysięgam!
— Jak to... więc pan wydałeś podobnie ważny dokument, nieznanemu sobie człowiekowi? Popełniłeś przestępstwo, jakie się liczy do zbrodni, dla pierwszego lepszego przybysza, którego nigdy przedtem nie widziałeś? Jakiegoż sposobu użył ów łotr, by cię uczynić podobnie biernem narzędziem w swem ręku?