scy, roznosiciele i roznosicielki chleba. Służąca biegała, odbierając od każdego polecenia, a jednocześnie zbliżyła się do stołu, umieszczonego tuż pod okienkiem gabinetu, w którym siedział Soliveau. Kobieta i dwaj mężczyźni zajmowali miejsca przy owym stole.
— Właścicielka przysyła mnie — rzekła do nich dziewczyna — z zapytaniem, czy państwo zechcecie podpisać składkę?
— Jaką składkę? — odrzekł mężczyzna.
— Składkę na ucztę...
— Dla kogo?
— Jakto? więc państwo o niczem nie wiecie?
— Ma się rozumieć?
— Chodzi tu o zebranie podpisów na bankiet, jaki towarzysze pracy pragną urządzić na cześć matki Elizy w przyszły czwartek, uświęcając jej ocalenie od śmierci, podczas załamania się rusztowania przy ulicy Git-le-Coeur.
Uderzenie piorunu w stół, przy którym pisał Owidyusz, nie sprawiłoby straszniejszego na nim wrażenia, jak powyższe słowa, dobiegające do uszu jego. Zbladły i drżący, zerwał się nagle, spoglądając z trwogą wokoło siebie.
— To prawda... — odrzekła kobieta, siedząca w towarzystwie dwóch mężczyzn — słyszeliśmy o tym wypadku. Biedna matka Eliza cudem prawie ocaloną została!
— No... a teraz, gdy państwo wiecie o wszystkiem — mówiła dalej służąca — zechcecież wziąć udział w składce? Wszyscy do tego należą... Będą się bawić wesoło... śpiewać i tańczyć... Po sześć franków na osobę.
— Chętnie należeć będziemy. Biedna matka Eliza, wszak ona ma tylko tutaj przyjaciół.
— Przyniosę więc arkusz papieru, zapiszcie państwo swoje nazwiska i dacie po sześć franków.
Owidyuszowi zimny pot wystąpił na czoło.
— Joanna Fortier żyje! — wyszeptał pół bezprzytomnie prawie. — Żyje!... mimo to, żem ją widział zbroczoną krwią, martwą, nieledwie zmiażdżoną. Ależ to niepodobna! A jed-
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/872
Ta strona została przepisana.