Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/874

Ta strona została przepisana.
X.

Wyszedłszy z Gospody piekarzów, Soliveau udał się do Temples i dokonał kilka zakupów w sklepach, gdzie sprzedawano używane ubrania. Następnie, wszedłszy do fryzy era, kazał sobie krótko ostrzydz włosy, zgolić wąsy i faworyty, poczem wrócił na ulicę Clichy.
W godzinę później ukazał się w jasno popielałem ubraniu, jakie noszą zwykle piekarscy robotnicy, mający z mąką do czynienia, w miękim, popielatym na głowie kapeluszu. W takiem przebraniu zmienił się do niepoznania dla ludzi, którzy go raz lub dwa widzieli w innym ubiorze.
Wsiadłszy do powozu, kazał się zawieźć na ulicę Sekwany, zkąd pieszo udał się do Gospody piekarzów.
Była siódma godzina wieczorem. Tłum robotników napełniał salę zakładu. Soliveau z trudem zdołał zaledwie miejsce odnaleźć dla siebie w wielkiej sali, gdzie siadłszy przy stoliku, kazał sobie podać obiad.
Służąca Maryanna na widok nieznanej sobie postaci zbliżyła się, pytając ciekawie:
— Czy pan jesteś także piekarzem?
— Tak, moje dziecko — odpowiedział.
— Ale nie z naszego okręgu?
— Na teraz... nie, ale tu kiedyś zamieszkiwałem. Znam zakład, wasz od lat dawnych, a przybywszy obecnie z Dijon dla pozyskania miejsca w Paryżu, przychodzę do was na obiad.
— Tourangeau z Lugduńczykiem siedzieli przy sąsiednim stole.
— A! przybywasz z Dijon, kolego? — zawołał Lugduńczyk wesoło.
— Tak, towarzyszu.
— Byłem tam przed dwoma laty. A w której piekarni pracowałeś?