Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/876

Ta strona została przepisana.

— Tak, pani.
— Zgadzam się na to. Ileż razy dziennie?
— Trzy razy... Zrana zupa, po niej kawałek sera i pół butelki wina, następnie śniadanie o jedenastej i jak zwykle, obiad. Ileż to będzie kosztowało?
— Wezmę od pana, jak od innych biorę, ni mniej, ni więcej... sto dwadzieścia franków miesięcznie. Weź pan pod uwagę, że będziesz tu pił wino naturalne i kuchnię mieć będziesz staranną.
— Zgadzam się na sto dwadzieścia franków. Od jutra rana zacznę przychodzić, a obecnie zapłacę pani z góry za pół miesiąca.
— Jak pan zechcesz.
— Soliveau położył na stole trzy sztuki złota.
— Oto — rzekł — sześćdziesiąt banków.
— Dobrze... wydam panu pokwitowanie, obok czego przyjmiesz pan odemnie kieliszek koniaku. Maryanno — rzekła do służącej — przynieś nam tu butelkę starego i dwa kieliszki.
Dziewczyna spełniła zlecenie. Owidyusz podał jej natenczas sztukę dwudziestofrankową.
— Proszę cię, rozmień mi to — rzekł — na drobną monetę — a gdy przyniosła takową, dał jej pięć franków: — Oto dla ciebie... za twoją usługę.
Maryanna oniemiała z radości, chowając pieniądze do kieszeni.
— Ach! jak to dobrze... — zawołała po chwili; — ponieważ pan należysz odtąd do naszych gości i będziesz stołował się u nas, zechcesz zapewne należeć...
— Do czego? — pytał Owidyusz, udając nieświadomość.
— Do uczty...
— Jakiej?
— Do składkowego obiadu — odezwała się właścicielka — jaki tu urządzamy dla pewnej zacnej roznosicielki chleba. Omal że nie została ona zmiażdżoną przed kilkoma dniami, pod załamującem się rusztowaniem... cudem, rzec można, uni-