zauważono dobre stosunki, w jakich zostawał z Lugduńczykiem i Tourangeau, ztąd nikt nie odmówił zaproszeniu.
Nagle ukazała się Joanna Fortier. Spostrzegł ją pierwszy Lugduńczyk.
— Tu... tu, matko Elizo, chodź do nas... — wołał — ofiarujemy ci szklankę wina.
Owidyusz nietylko, iż nie zadrżał, nie zmięszał się wcale, ale przeciwnie, dodał najuprzejmiej:
— Pójdź, matko, proszę. Ja to dziś ugaszczani moich kolegów... Maryanno, podaj szklankę białego wina.
Roznosicielka zbliżyła się, patrząc na mówiącego.
— Ależ ja pana nie znam... — odpowiedziała.
— Jest to nowy towarzysz pracy... dobry chłopiec — zawołał Lugduńczyk — przybył do Paryża w celu starania się o miejsce w piekarni. Kolega, który szczodrobliwie, obchodzi swą z nami znajomość.
— Maryanno, cztery butelki wina! — zawołał Owidyusz.
Służąca spełniła polecenie. Soliveau napełnił szklanki.
Joanna Fortier trąciła się szklanką o szklankę tego nędznika, który ją chciał zabić i który w chwili obecnej układał nowy plan zbrodni, jakiej ona stać się miała ofiara. Biedna kobieta, wypiwszy następnie filiżankę kawy, odeszła.
— Zapewne przyjąłeś udział w bankiecie? — pytał go Tourangeau.
— Jaki urządzacie na cześć matki Elizy? tak jest... przyjąłem — odrzekł. — Opowiedziano mi rzecz całą, złożyłem moje sześć franków, nie licząc tego, co na owej uczcie podać rozkażę... Nie otrzymało się na to spadku, aby go więzić w starej pończosze.
— Wiwat! to dzielny chłopak! — zawołał jeden z towarzyszów. — Przysiągłbym, że bankiet uda się wybornie!
— Będę się o to starał — odrzekł Soliveau.
— Śpiewać... tańczyć będziemy...
— Wszystko, co tylko zechcecie — odparł nikczemnik. —
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/878
Ta strona została przepisana.