— Chcesz zarobić czterdzieści sous? — zapytał.
— Naturalnie... Cóż mi pan czynić rozkażesz?
— Odniesiesz ten list.
— Gdzie?
— Niedaleko ztąd... do prefektury... Oddasz naczelnikowi policyi. Ale ten list natychmiast doręczonym być musi:
— Odniosę go bezzwłocznie. Mam przynieść odpowiedź?
— Nie.
— Proszę więc o list.
— Oto jest i dwa franki dla ciebie za fatygę.
— Dziękuję panu... biegnę!
ów komisyoner był starym lisem, znającym dobrze wszystkie zaułki wnętrza prefektury. Wszedł więc wprost do przedpokoju, poprzedzającego gabinet naczelnika policyi.
— Co chcesz? — zapytał go woźny.
— Mam list do pana naczelnika, nader ważny i pilny... Czy zastałem go w biurze?
— Jest... List ten zaraz mu odniosą... Zaczekaj na odpowiedź.
— Nie będzie odpowiedzi — rzekł posłaniec. — Kazano mi tylko list oddać; spełniłem zlecenie... odchodzę.
I odszedł, podczas gdy woźny wszedł z listem do gabinetu naczelnika.
Owidyusz, wróciwszy do kawiarni, patrzył przez okno na zewnątrz. Po upływie pół godziny spostrzegł posłańca, wracającego na zwykłe swe stanowisko. Upewniony, iż dobrze spełnił zlecenie, wyszedł spokojny, pogwizdując jakąś ary etę z operetki.
Naczelnik policyi w chwili, gdy wszedł woźny z listem od Owidyusza, zajęty był przeglądaniem papierów. Rozdarłszy