Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/884

Ta strona została przepisana.

kopertę, przebiegł szybko list oczyma, w czasie czego wyraz jego oblicza zajaśniał zadowoleniem.
— Czy można jednak dać wiarę temu oskarżeniu? — wyszepnął. — Przybywa ono wprawdzie na czasie, ponieważ agenci, zniechęceni niepowodzeniem, zaprzestali dalszych poszukiwań. Osobistość, pisząca te słowa, zdaje się być pewną swego. Denuncyantem jest zapewne zbiegły więzień z Clermont, który spotkawszy swą towarzyszkę, chce ją nam oddać w ręce... W każdym razie skorzystać ze wskazówek nie omieszkam, od kogokolwiekbądź one pochodzą.
Tu zadzwonił. Woźny powtórnie we drzwiach się ukazał.
— Idź na posterunek agentów — rzekł doń naczelnik policyi. — Brichard i Montel są zapewne na swem stanowisku. Zawołaj ich do mnie.
Za kilka minut obaj wspomnieni agenci ukazali się w progu.
— Jakie są rezultaty z poszukiwań, czynionych w Paryżu, celem odnalezienia zbiegłej z więzienia w Clermont Joanny Fortier? — zapytał.
— Pan naczelnik czytał nasz raport dzisiejszy? — odrzekł Brichard.
— Nie... nie czytałem. Jest-że jaki skutek?
— Nic dotąd, niestety! Zbiegła zniknęła bez śladu.
— Nie macie żadnych wskazówek?
— Żadnych... Montel wraz zemną ma jedno przekonanie...
— Jakie?
— Że Joanny Fortier nie ma w Paryżu... Ukrywa się ona gdzieś na prowincyi.
— Otóż dowiedzcie się, że Joanna Portier jest w Paryżu — rzekł tonem stanowczym naczelnik.
Dwaj agenci, nie ośmieliwszy się przeczyć, zamienili z sobą niedowierzające spojrzenia.
— Nie ufacie memu twierdzeniu? — mówił dalej urzędnik. — Za kilka godzin pewien dowód przekona was, iż źle szu-