Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/888

Ta strona została przepisana.

— W istocie, doskonały... Przedstawia on jednak pewne trudności, a zarazem i niebezpieczeństwo...
— Jakie?
— Gdyby, jak pan przypuszczasz, Soliveau uniknął nam z Paryża, Harmant odgadłszy, iż zastawiono nań sidła, będzie się miał na ostrożności i wcale z domu nie wyjdzie.
— To prawda... Może on jednak nie wiedzieć, że Soliveau wyjechał... może sądzić, iż wrócił się z drogi... W każdym razie jest szansa, którejby można spróbować.
— Tak... w rzeczy samej, lecz obok tego nasuwa się zarazem pewna okoliczność.
— Jaka?
— Przypuśćmy, że Owidyusz jest w Paryżu. Harmant wskutek odebranej depeszy uda się do niego, zobaczy się z nim i zapyta: „Odebrałem twój telegram... oto jestem... cóż chcesz odemnie?
— Cóż z tego?
— Soliveau, który nie posyłał depeszy, spostrzeże podejście, które go powiadomi o grożącem niebezpieczeństwie.
— Policzy ów fałszywy telegram na karb Amandy — rzekł Raul. — Niech i tak będzie... co nas to obchodzi? Podczas, gdy oba wyjaśniać będą tę sprawę, ja przygotuję się do działania.
— Cóż zamyślasz uczynić?
— Będę czekał, aż Harmant wyjdzie od Owidyusza, a wtedy do jego drzwi zadzwonię. Otworzy mi, sądząc, iż wspólnik jego się wraca, a ujrzawszy mnie wchodzącego, o nic nie podejrzywając, przyjmie u siebie. Natenczas, znalazłszy się z nim sam na sam, wiedząc o jego sprawkach, jak wszystko wiem teraz, przysięgam, iż prawdę mu z gardła dobędę. Człowiek, który obawia się sprawiedliwości, człowiek, który czuje, iż lada chwila spaść może na jego ramię ręka policyjnego agenta, człowiek taki, panie, podłym się staje! Doświadczyłem ja, nieszczęściem, sam tego, ja... który okazałem się nikczemnym wobec tego łotra o tyle, o ile on się nim teraz wobec mnie okaże.