— Cóż pana przyprowadza tu do nas, kochany artysto? — pytała Marya z uśmiechem. — Jestem samą, przyjemnieby mi było, gdybyś mi zechciał towarzyszyć przy śniadaniu.
— Żałuję, nie mogąc przyjąć tyle uprzejmego zaproszenia.
— Dlaczego?
— Ponieważ tylko co jadłem śniadanie.
— Przybywasz pan zapewne w celu widzenia się z ojcem?
— Tak.
— Ojciec wyjechał do fabryki. Masz pan może do niego jaki interes.
— Chciałem go prosić, by mi udzielił pozwolenie na zwiedzenie warsztatów... Będę potrzebował wkrótce przedstawić na obrazie wnętrze fabryki, ztąd radbym poznać dokładnie szczegóły.
— Udaj się pan zatem do Courbevoie.
— Tak też myślę uczynić.
— Zastaniesz pan tam napewno mojego ojca, nie tyłka dziś zrana, lecz i wieczorem, ponieważ uprzedził mnie, iż nie wróci na obiad, mając do przygotowania wielkie plany robót, które zatrzymają go do późna.
— Pojadę złożyć mu moją wizytę... Lękam się tylko, czy mu nie przeszkodzę.
— O! nigdy w świecie... Rad zawsze jest widzieć pana u siebie. Jakże, czy pan pracujesz nad moim portretem? — pytała po chwili.
— Od kilku dni — nie, ponieważ bardzo jestem zajętym. Bądź pani jednak spokojną, zostanie on ukończonym na czas oznaczony. Zmuszony byłem przerwać robotę dla małej wycieczki. Jeździłem do Burgundy!... do Dijon.
— Do rodzinnego kraju mojego ojca?
— Tak; mówiono mi tam o nim.
— Jakto? — zawołała Marya zdumiona, — dotąd o nim jeszcze pamiętają w mieście, które opuścił od tak dawna?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/892
Ta strona została przepisana.