— Och! moi przyjaciele... moi przyjaciele... czyliżem zasłużyła... — zaczęła mówić, ale wzruszenie głos jej zaparło.
— Bukiet przygotowany będzie wraz z ucztą na dwunastą w południe — mówiła właścicielka sklepu — i upewniam cię, matko, iż z całego serca każdy wzniesie toast za twe zdrowie.
— Wiwat! — wykrzyknęli razem chłopcy piekarscy wraz z roznosicielkami.
Joanna padła w objęcia właścicielki zakładu, poczem nastąpiły wzajemne uściski bez końca.
— Pięćdziesiąt cztery osób przy stole! — krzyknął z fantazyą Lugduńczyk — to uczta nielada! Będziemy śpiewać, śmiać się, dowcipkować i tańczyć!
— Dzięki wam... dzięki po tysiąc razy moi przyjaciele — jąkała ze wzruszeniem Joanna — przyjdę zająć miejsce pomiędzy wami... Pośpieszę wziąć udział w tej uczcie, która mnie przekonywa o waszej przyjaźni. Jestem szczęśliwą, nad wyraz szczęśliwą! Dzięki wam... dzięki!
I biedna ta kobieta, dla której radość do chwili obecnej była nieznanem prawie uczuciem, z przepełnionego nią serca, wybuchnęła łkaniem.
— Ależ matko Elizo, płakać nie trzeba — mówiła właścicielka sklepu — mógłby kto sądzić, że ci to przykrość sprawia.
— Nie... nie! płaczę z nadmiaru szczęścia... radości...
— My wiemy o tem, lecz w każdym razie lepiej się śmiać i cieszyć. Pójdź-no tu do mnie, napij się parę kropel koniaku, to cię wzmocni, mateczko, pokrzepi.
Joanna, wziąwszy napełniony kieliszek, trącała się nim ze wszystkimi.
— No! moi drodzy przyjaciele — wyrzekła — punkt o dwunastej przychodzę i będę się starała pięknie ustroić. Zatem do widzenia!
Tu wyszła, żegnana okrzykami.
— A teraz, moje dzieci — rzekła właścicielka restauracyi, zwracając się do chłopców posługujących i służącej — wypada się nam zająć robotą. Wszystkie stoły zestawmy w jeden na
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/898
Ta strona została przepisana.