środku tej sali. Trzeba położyć pięćdziesiąt cztery nakrycia. Ustawiajcie tak jednak, ażeby nazbyt nie były śćieśnionemi.
— A małe stoliki? — pytała Maryanna — co pani z niemi zrobić rozkaże?
— Można zostawić kilka pod ścianą dla gości z miasta, jacy przybyć mogą. Śpieszcie się... śpieszcie! mamy niewiele czasu do dwunastej. Ty zaś, Jakóbie — dodała, zwracając się do posługującego — pójdziesz z panem do piwnicy. Potrzeba przynieść pięćdziesiąt cztery butelek zwyczajnego wina, po jednej na osobę. Postawicie ją naprzeciw każdego nakrycia. Jedną butelkę Bordeaux na pięć osób... to będzie jedenaście, oraz pięć butelek madery i koniaku, jaki przelejemy w karafki, wraz ze słodkim likierem dla kobiet. Szampana później wniesiemy.
Służba zabrała się żwawo do roboty; wkrótce ustawiono stół w wielkiej sali, który nakryto białemi obrusami, położywszy na nich talerze, łyżki, widelce i noże. Za chwilę wszystko było gotowem.
Pogwizdując wesołą aryetę z operetki, jak wspomnieliśmy powyżej, Soliveau szedł ulicami w stronę Gospody piekarzów. Przeszedł most Nowy, minął instytut i zwrócił się na róg ulicy Sekwany, zkąd zwrócił się na ulicę Sztuk pięknych, gdy fiakr, wyjeżdżający nagle z po za rogu, zmusił go do cofnięcia się na chodnik.
Powóz przejechał tak szybko, iż Soliveau spostrzedz nie zdołał za szybą kobiecej główki, znajomego sobie oblicza, które na jego widok przybrało wyraz zdumienia. Owidyusz szedł dalej, nie zatrzymując się wcale. Nagie ów fiakr przystanął i Amanda szepnęła, zcicha do woźnicy:
— Zawróć i jedź za tym mężczyzną.