siebie bojaźliwem spojrzeniem i ujrzała na horyzoncie wielkie czerwone światło, rozjaśniające niebo, jakoby odblask północnej zorzy. — Juraś, którego trzymała na kolanach tuląc do swych piersi, poruszył się nagle. — Joanna zadrżała i poczęła okrywać go pocałunkami.
— Skarbie mój drogi, lube ukochanę dziecię — szeptała doń z cicha.
Chłopiec otworzył oczęta.
— Mamo, mnie zimno — rzekł — sukienka moja całkiem zmoczona.
— Zimno ci? — biedne dziecię. A więc trzeba iść, abyś się rozgrzał. I postawiwszy Jurasia na ziemi podniosła się sama.
Gościniec rozwijał się przed nią, jak biała wstęga mknąc gdzieś daleko w wieś ciemną.
— Gdzie iść? — pytała siebie z rozpaczą — Co robić? — Co się zemną stanie? — Uciekłam. — Dlaczego? — Czyż rzeczywiście poważonoby się mnie oskarżyć? — Czyżby mi nie uwierzono?
Dreszcz zimny wstrząsnął jej ciałem. Przypomniała sobie słowa Jakóba: „Przygotowałem tak wszystko, ażeby cale oskarżenie padło na ciebie.“
— Tak! — wyszepnęła — miał słuszność, oni mnie oskarżą! — Znajdą wypróżnione butelki po petroleum. Przypomną sobie wyrazy nierozważnie przezemnie wyrzeczone, jakiemi groziłam panu Labroux. Wyrazy te potępią mnie. Jestem zgubioną! Uciekać dalej potrzeba!..
I pochwyciwszy za rękę Jurasia, szybko udała się w drogę.
— Mamo! — mój konik, mój konik — wołało dziecię oglądając się za pozostawioną na trawie zabawką.
Joanna wróciwszy się po takową, oddała ją chłopczynie, poczem wraz z nim spiesznie udała się w drogę.
— Dokąd idziemy, mamo? — pytało dziecię.
— Nie wiem mój luby — odrzekła smutno młoda kobieta.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/90
Ta strona została przepisana.