Stangret wypełnił zlecenie. Natenczas szwaczka, wychyliwszy się nieco, śledziła wzrokiem idącego.
— Nie omyliłam się... — wyrzekła — to on! Poznałam go za pierwszem spojrzeniem, mimo jego przebrania, zgolenia wąsów i faworytów. Los, którego pomocy napróżno dotąd wzywałam, dał mi go spotkać nareszcie! Trzeba korzystać ze sposobności.
To mówiąc, nie traciła z oczu pseudo barona de Reiss, który, pewny siebie, szedł dalej.
Nagle zniknął jej z oczu. Wszedł do zakładu kupca win i restauratora. Amanda wysiadła z powozu.
— Pozostanę tu... — rzekła do woźnicy, dając mu wraz z należnością bilet wizytowy pani Augusty. Pod wskazany adres odwieziesz paczki z materyami, jakie są w powozie, a gdyby się ciebie zapytano, dlaczego ich sama nie odwiozłam, powiedz, iż nieprzewidziany interes zatrzymał mnie w mieście, lecz że niedługo powrócę.
— Dobrze, pani.
— Daj mi swój numer.
— Oto jest.
Tu powożący odjechał.
Amanda, zapuściwszy na twarz gęstą woalkę, zwróciła się ku zakładowi, do którego wszedł Owidyusz, a który był znaną nam Gospodą piekarzów.
Przechodząc, rzuciła okiem w głąb sklepu. Za kontuarem siedział właściciel, a dalej przez drzwi otwarte widać było obszerną salę, na środku której stał stół nakryty. Wokoło kręciła się służba, w głębi zaś nieco pod piecem, przy małym stoliku siedział mężczyzna, w którym poznała Owidyusza Soliveau.
Szwaczka pani Augusty weszła rezolutnie do sklepu, zapytując właściciela:
— Czy jest tu oddzielny gabinet?
— Jest, pani... zupełnie odświeżony, oto drzwi do niego.
Tu wskazał ręką znany nam pokoik z okienkiem, wychodzącem na salę.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/900
Ta strona została przepisana.