— Proszę mi tam kazać podać śniadanie.
— A co pani sonie życzysz?
— Cokolwiekbądź... Może być mięso ciepłe lub zimne z pół butelką białego wina i wodą selcerską.
— Natychmiast przynieść rozkażę... Racz pani wejść.
Szwaczka wsunęła się w głąb gabinetu, zamknąwszy drzwi za sobą.
— Wyborny posterunek! — rzekła, unosząc firankę; — nie stracę go z oczu na chwilę. Będę widziała, skoro wyjdzie... pójdę za nim i śledzić go będę choćby do wieczora, a muszę dowiedzieć się gdzie mieszka; muszę odkryć, co znaczy to jego nowe przebranie.
Gwar prowadzonej na sali rozmowy przez uchylone okienko dobiegał jej uszu wyraźnie. Natężyła bacznie uwagę.
— No... no! nie bałamuć długo, mój burgundczyku — mówiła właścicielka zakładu; — wiesz, ile roboty mam dzisiaj... mów prędko, ce chcesz na śniadanie?
— To, co zwykłe jadam, mateczko.
— Nie jedz dziś jednak zbyt wiele... zachowaj na ucztę apetyt.
— Nie zbraknie mi go... bądź, matko, spokojną.
— Przyobiecałeś nam pan, że bawić się będziemy wesoło... — wtrąciła Maryanna, ustawiając nakrycia.
— Obiecałem i dotrzymam słowa... zobaczysz, co to będzie! Tymczasem podawaj mi prędko śniadanie.
— Zupa jest już gotową — rzekła właścicielka.
— Gdzież ją mam podać?
— Tam, w głębi sali. Wszak wiesz, że parę stolików zachowaliśmy dla gości. Idź pan tam usiąść, zaraz ci podadzą.
Owidyusz podszedł do jednego ze stolików wskazanych i usiadł w pobliżu drewnianego przegrodzenia, dzielącego od sali gabinet. Głos jego przekonał Amandę, iż się nie myliła, poznawszy w tym człowieku barona de Reiss. Tożsamość jego nie ulegała zaprzeczeniu.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/901
Ta strona została przepisana.