— Ach! to przecudne! — wołała. — Ale pan żartowałeś, mówiąc, że to dla mnie.
— Nie żartowałem... Jestem zadowolony, iż ci się podobały.
— Och! dziękuję, panie Piotrze... dziękuję... dziękuję! — wołała w zachwycie. — Zaraz się dziś w nie ustroję.
— Dobrze, moje dziecko. Cieszy mnie, iż jesteś zadowoloną.
Służąca wsunęła pudełeczko do kieszeni.
— Ja bardzo lubię śpiewy, panie Piotrze... — mówiła dalej. — Zaśpiewasz nam pan co przy uczcie, nieprawdaż?
— Ile tylko zechcecie.
— I wszyscy będą śpiewali?
— Wszyscy?
— Nawet i matka Eliza?
— I ona z innymi.
— Ach! jak to dobrze! Nigdy jej śpiewającej nie słyszałam. Ala zwykle taką minę, jak gdyby szła na pogrzeb. Niepodobna jej rozweselić.
— Bardzoby łatwo to przyszło, gdybyś tylko zechciała...
— Jakim sposobem?
— Potrzeba jej tylko wlać parę kropel więcej...
— Ależ ja jej zmusić do picia nie mogę...
— Nie chodzi o to, ażeby piła wiele.
— Nie rozumiem — odpowiedziała Maryanna. — Mów pan jasno, co zrobić trzeba?
Jednocześnie właścicielka sklepu przywołała dziewczynę.
— Zaczekaj pan chwilę... — rzekła służąca — natychmiast powrócę.
Po kilku minutach, odebrawszy polecenia przybiegła.
— Mówiłeś więc pan — ciągnęła dalej — iż nie trzeba, ażeby wiele piła matka Eliza, by ją wprowadzić w wesołość?
— Tak jest... Wszak podacie nam likiery po kawie?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/903
Ta strona została przepisana.