— A jakże... po kawie i przed kawą, wszystko być musi, jak trzeba.
— Zatem możemy się porozumieć. Po kawie powiem głośno, iż pragnę oblać mój powrót do Paryża, dam oto ten podarunek matce Elizie i zażądani butelki prawdziwego Chartreus’u. Wtedy wpuścisz w karafkę, którą przy mnie postawisz, łyżeczkę od kawy pewnego płynu, jaki tu z sobą przyniosłem.
— A jeśli to zaszkodzi tej biednej kobiecie?
— Ach! nigdy w świecie! — zawołał Owidyusz — pobudzi to ją tylko do wesołości, posłyszysz, jak będzie śpiewała i my wszyscy z nią razem.
— Zapewniasz więc mnie pan, iż to nie zaszkodzi jej zdrowiu? — powtórzyła Maryanna.
— Przysięgam... na honor!
— Dobrze... zatem wleję te krople.
— Skoro się podniosę, aby wznieść toast, ty przygotuj to wtedy — mówił łotr dalej. — Gdy zażądani Chartreus’u celem oblania nim podarunku dla matki Elizy, natenczas owym likierem, zmieszanym z tym płynem, napełnisz jej szklankę.
— A jeśli się omylę i wszystkim go wleję? — mówiła żartobliwie Maryanna.
— Niech Bóg uchowa! — odrzekł Owidyusz z obawą: — wszystkim natenczas w głowach by się pozawracało!
— To byłoby śmieszne, doprawdy!
— Nie, nie... tego nie czyń... bądź baczną, proszę...
— Nie lękaj się pan... będę pamiętała. Dwie karafki mieć będę w ręku i jedynie matce Elizie naleję z tej, w której napój będzie przygotowanym.
— To dobrze.
— Gdzież jest ten płyn? — pytała Maryanna.