— Proszę o karafkę z Chartreus’em... wleję go sam, ponieważ mogłabyś wlać za wiele, a wtedy nastąpiłby przeciwny skutek. Zamiast sprowadzić wesołość, ów płyn sen by sprowadził.
— Idę po karafkę z likierem — rzekła służąca, zbliżając się do stołu, na którym ustawiono flaszki ponumerowane z alkoholami.
Każdy numer oznaczał ilość kieliszków wewnątrz zawartego płynu.
— Jakóbie — zapytała posługującego — czy już gotowe karafki z Chartreus’em?
— Tak, panno Maryanno.
— Daj mi z nich jedną...
— Weź którą zechcesz.
Dziewczyna, wziąwszy karafkę, wróciła z nią do Owidyusza. Nikczemnik ten wyjął już naprzód z kieszeni flakon, kupiony w New-Yorku, napełniony, jak już wspomnieliśmy, w trzech częściach kanadyjskim płynem, poczem, napełniwszy szklankę Chartreus’em, wlał w nią pewną ilość tej zawartości a zamąciwszy to wszystko dobrze, zlał powtórnie do karafki, zatkał korkiem i oddał Maryannie, mówiąc:
— Nie omylże się... pamiętaj! i nie pomięszaj z innemi karafkami.
— Bądź pan spokojnym — odpowiedziała, chowając flaszkę do kieszeni. — Postawię to oddzielnie, aby uniknąć pomyłki.
Soliveau zatarł ręce z zadowoleniem.
— Cieszę się naprzód! — zawołał — wspomniawszy, jak wszyscy śmiać się będziemy.
— Doskonale! — odrzekła radośnie Maryanna i pobiegła, aby się zająć robotą.
Soliveau kończył powoli śniadanie.
Ani jeden wyraz z prowadzonej pomiędzy nim a służącą rozmowy, nie uszedł baczności Amandy. Przechodząc kolejno ze zdumienia do przestrachu, zapytywała siebie, kim była ta
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/905
Ta strona została przepisana.