— Wiem, że twoje zamiary nie były szkodliwemi, ale musisz ich zaniechać, Maryanno.
— Dlaczego? Przypuszczasz więc pani, że ów człowiek wlał coś do butelki szkodliwego dla matki Elizy?
— Tak... jestem pewną, że nie chodziło mu o rozweselenie tej biednej kobiety.
— Znasz pani zatem tego burgundczyka?
— Znam i przysięgam ci na wszystko, iż on miał najhaniebniejsze zamiary. Skutkiem tego zaklinam cię, byś mu w dopomagała w ich wykonaniu.
— Mówisz pani, że miał haniebne zamiary? — powtórzyła, ze drżeniem Maryanna.
— Tak, moje dziecię... A teraz powiedz mi, proszę, czy chciałabyś zarobić uczciwie dwieście franków?
— Dlaczego nie?
— I przeszkodzić spełnieniu nikczemnego czynu?
— Tak... chcę, pani... a nawet pragnę gorąco... Nietyle dla dwustu franków, ile dla przeszkodzenia złemu. I ja, która sądziłam, że ów Piotr jest uczciwym człowiekiem... ja, która przyjęłam od niego podarek!...
— Podarek ten zachowaj.
— Ach! łotr! rozbójnik! — wołała dziewczyna w uniesieniu — on, który mnie chciał uczynić wspólniczką jakiejś zbrodni, spełnionej na matce Elizie. Ach! gdybym mu mogła nawzajem za to wszystko zapłacić!
— Możesz, jeżeli tylko zechcesz, Maryanno.
— Doprawdy? lecz jak?
— W sposób bardzo prosty... Wlewając mu do wypicia to, co ci kazał dać matce Elizie.
— Ach! jakaż myśl doskopała!.. — zawołała z radością służąca. — Co miało zaszkodzić matce Elizie, niech temu łotrowi zaszkodzi.
— Doza, jaką widziałam, że wlewał w karafkę — poczęła Amanda — mogłaby kobietę o chorobę przyprawić, mężczyźnie jednak nie zaszkodzi. Skoro wypije, zobaczysz natenczas Ma-
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/908
Ta strona została przepisana.