— To prawda... Pozostanę w tym gabinecie. Żądam od ciebie jednak dochowania najściślejszej tajemnicy, o tem wszystkiem, co ci mówiłam.
— Możesz pani na mnie rachować. Pozwoliłabym sobie raczej uciąć język, mi jedno słowo wydać z tej całej, sprawy.
Amanda, dobywszy z portmonetki dwa bilety stufrankowe, podała je Maryannie.
— Oto moja obietnica... przyjm to odemnie — wyrzekła.
Dziewczyna odsunęła rękę dającej.
Nie ja nie wezmę... — odpowiedziała — zachowaj pani te pieniądze.
— Ależ...
— Nie ma żadnego ale. Nie bierze się zapłaty za spnienie uczciwego czynu i zdemaskowanie zbrodniarza.
— Pięknie to z twej strony... bardzo pięknie, jednakże przyjm co ci ofiaruję. Możesz temi pieniędzmi rozporządzić, jak się podoba; możesz je dać matce Elizie, jako podarek, zacna ta kobieta jest pewnie ubogą. W każdym jednak razie przyjm, proszę.
— Dam jej to chyba, jako dar ze strony pani?
— Nie; daj jej to sama od siebie.
— Ależ to będzie nienaturalnem... wzbudzi podejrzenia... Tak biedna jak ja dziewczyna, nie może czynić podobnych podarunków. Złożę chyba te pieniądze mej pani; niech ona doręczy je matce Elizie.
— Dobrze... lecz bądź dyskretną... o mnie ani słowa!
— Nie obawiaj się, pani.
— Zostanę tu do południowej godziny — mówiła dalej Amanda. — Podasz mi obiad do gabinetu. Staraj się jednak wszystko w ten sposób, by ów burgundczyk nie spostrzegł mnie wcale.
— Nie zobaczy pani, upewniam.
— A teraz weź należność za śniadanie — wyrzekła szwaczka pani Augusty, podając Maryannie sztukę dziesięciofrankcwą.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/910
Ta strona została przepisana.