Po oddaniu listu do pana Tiercelet, przechadzał się po ulicy Jakóba, oczekując nadejścia godziny, w której do Gospody piekarzów udać się będzie trzeba.
Joanna tymczasem ubierała się w domu. Biedna kobieta płakała z radości, opowiadając Łucyi o oznakach szacunku i przywiązania ze strony poczciwych tych ludzi, którzy tak okazali się dla niej życzliwymi.
— Jakżebym rada, abyś i ty tam być mogła, dziecię ukochane — mówiła do Łucyi z rozrzewnieniem — abyś się przekonała, jak oni mnie wszyscy kochają.
— A któżby cię nie kochał, matko Elizo? zaiste, musiałby to być człowiek bez serca — odrzekło dziewczę — dopomagając Joannie w ubieraniu się.
Nadchodziło południe; trzeba było śpieszyć, ażeby na czas przybyć na ulicę Sekwany.
Ucałowawszy Łucyę, roznosicielka odeszła.
— Zacna kobieta! — wyrzekło dziewczę, patrząc na schodzącą po schodach. — Kocham ją, jak gdyby była mą matką.
I wróciła do swej stancyjki, która obecnie bardziej niż kiedy smutną jej się wydała.
∗
∗ ∗ |
Edmund Castel, jak pamiętamy, rozłączywszy się z Ducheminem, kazał się zawieźć do fabryki Harmanta. Przemysłowiec pracował w gabinecie. Lucyan, przechodząc do warsztatów przez podwórze, spostrzegłszy Edmunda, idącego w stronę biur fabrycznych, pośpieszył ku niemu. Obaj uścisnęli się gorąco.
— Ty tu, kochany artysto? — pytał zdziwiony Labroue.
— Jak widzisz, mój młody przyjacielu.
— Cóż cię sprowadza?
— Ot! kaprys... fantazya. Radbym zwiedzić warsztaty, ponieważ na pewnym obrazie mam odtworzyć wnętrze fabryki. Pan Harmant jest tu?