— Przed chwilą wróciliśmy oba ze śniadania. Może cię zaprowadzić do jego gabinetu?
— Właśnie, proszę o to.
Szli oba razem.
— Widziałem przed godziną pannę Maryę — rzekł Edmund Castel; — biedaczce tej zaledwie kilka dni życia pozostaje.
— Ach! panie... — zawołał Lucyan z gestem rozpaczy; — odgrywanie dalsze tej roli, jaką mi nakazałeś w nieznanym celu, przechodzi me siły!...
— Celem tym, powtarzam — własne twe szczęście... Miej ufność we mnie... oczekiwanie niedługiem już będzie.
— Ależ ja cierpię męki, grając komedyę, która świętokradztwem mi się wydaje.
— Im więcej przecierpisz, tem wyższą będzie twa radość, wierzaj! Jest to prawo przeciwieństw, znane w całym święcie. Ale... zapraszam cię dziś na obiad wraz z Harmantem.
— Chętnie przyjmuję — rzekł Labroue.
Przybyli do budynków, mieszczących biura fabryki. Lucyan zapukał do drzwi gabinetu właściciela.
— Proszę! — ozwał się głos Harmanta.
— Otóż wizyta niespodziewana — rzekł, wchodząc Labroue.
Milioner spostrzegł Edmunda Castel.
— Na honor! prawda... — zawołał, podając rękę przybyłemu. — Nadspodziewana, lecz w każdym razie przyjemna. Cóż pana sprowadza do Courbevoie, panie Castel?
Mimo głębokiego wstrętu, jaki Edmund uczuwał dla przemysłowca, zmuszonym był uścisnąć mu rękę.
— Sprowadza mnie ciekawość — odpowiedział.
— Ciekawość? — powtórzył Harmant.
— Tak...
Tu artysta powtórzył wyjaśnienie, jakie dał Lucyanowi przed chwilą, a potem dodał:
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/914
Ta strona została przepisana.