— Niech żyje Eliza Perrin! — zabrzmiały ze wszech stron okrzyki i ów podeszły wiekiem mężczyzna podszedł ku niej z bukietem.
— Matko Elizo! — rzekł wzruszonym głosem — chciej przyjąć ten bukiet, jaki ci twoi przyjaciele ofiarują w oznakę szczerej przyjaźni...
— Wiwat, Eliza Perrin! — rozległo się powtórnie na sali.
Roznosicielka łzy ocierała.
— Niepodobna, aby ta dzielna kobieta była ową zbiegłą z więzienia zbrodniarką... — szepnął zcicha swemu towarzyszowi przebrany ów wieśniak.
— Czekajmy i słuchajmy dalej.
— Ma pozór uczciwej kobiety...
— Pozory mylą niejednokrotnie, masz dowód, iż tak ty, jak ja, nie jesteśmy w tej chwili tymi, na kogo wyglądamy.
Tłoczono się, aby uścisnąć matkę Elizę, która owładnięta wzruszeniem, nie wiedziała sama, kogo ma pierwej witać.
Lugduńczyk podał jej szklankę wina. Wzięła ją drżącą ręką i przed zbliżeniem do ust wyrzekła zcicha:
— Za wasze zdrowie, drodzy przyjaciele! za wasze zdrowie!
— Obiad podano! Proszę do stołu... — wyrzekła poważnie właścicielka zakładu.
Tourangeau i Lugduńczyk posadzili Joannę na honorowem miejscu, a ofiarowany jej bukiet umieścili na stole w pięknym wazonie.
Uczta się rozpoczęła.
Owidyusz, siedząc w pobliżu Joanny, usiłował rozweselić współbiesiadników. Nie będziemy wymieniali dań szczegółowo, wystarczy nam objaśnienie, iż było wszystkiego podostatkiem i smakowicie przyrządzone pod nadzorem samej gospodyni.
Dwaj policyjni agenci skorzystali z tej uczty niemało. Amanda w trwodze i niepokoju oczekiwała rozwiązania tej
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/921
Ta strona została przepisana.