Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/922

Ta strona została przepisana.

sztuki, której wodewilowy początek miał według wszelkiego podobieństwa, tragicznie się zakończyć.
O w pół do czwartej podano kawę. Maryanna, objęta nerwowem drżeniem, czekała hasła, jakie miał jej dać Owidyusz. Zbliżyła się do stolika, na którym stały flaszo z likierami.
— Nie podawaj, Jakóbie, Chartreus’u — rzekła do posługującego. — Ja sama go podam.
— Dobrze, panno Maryauńp.
Dziewczyna, sięgnąwszy do kieszeni, dobyła karafkę, stawiając takową na czele innych flaszek. Spostrzegł ów ruch Owidyusz, śledzący ją od kilku minut.
— Dobrze — pomyślał sobie; — nie zapomniała o poleceniu. Za pół godziny najdalej wszyscy grubo śmiać się będziemy.
Tu podniósł się z miejsca.
— Ha! ha! — zawołał Tourangeau — burgundczyk nam coś zaśpiewa... i to coś znakomitego, zobaczycie!
— Brawo, burgundczyk! — zawołali wszyscy — jeżeli w twojej piosence są odpowiednie zwrotki, powtarzać je chórem będziemy.
— Niech śpiewa! niech śpiewa!... ze wszech stron wołano Soliveau, położywszy prawą rękę na sercu, kłaniał si z miną komicznego aktora.
— Zaśpiewam wam towarzysze — odrzekł — skoro koniecznie żądacie; będę śpiewał wszystko, co chcecie i ile zechcecie, lecz przed tem proszę o głos dla siebie.
— Dajemy ci go jednomyślnie — zawołał Lugduńczyk — no, gadaj... słuchamy z uwagą.
— Przed przybyciem do Gospody piekarzów — zaczął Soliveau — nie znałem matki Elizy; przy waszej pomocy, towarzysze, zawarłem z nią znajomość, nauczyłem się ją poważa i kochać. Jest to zacna i dzielna kobieta. Czuję się szczęśliwym, mogąc jej w dniu dzisiejszym ofiarować mały podarek, dumnym będę, jeżeli przyjąć go raczy.